Imię: Mainea
Nazwisko: Trinity
Wiek: Swój wiek liczy pod względem lat spędzonych jako kapłanka swojej Bogini, czyli ma około 645 lat.
Rasa: Żywiołak (Ogień)
Proponowana ranga: Obserwator
Królestwo: Królestwo Przedwiecznych
Znaki szczególne: Sztuczne białe kocie uszy i rzadko tego samego koloru ogonek.
Charakter: Niesamowicie oddana swojej Bogini, zrobiła by dla niej wszystko. Nie raz ma trochę bardzo zawodowe podejście do życia i ludzi w nim przebywającym, ale przy swojej Bogini może być łagodna jak baranek, ale kiedy miało by coś jej się stać, dziewczyna nie wahałaby się odebrać komuś życie.
Historia: Tak naprawdę jej istnienie zaczęło się, kiedy zaczęła wyznawać swoją Boginię. Wcześniej mogła nie pić nie jeść, tylko niszczyć, ale poznanie Bogini całkowicie ją odmieniło. Zaczęła szanować życie i interesować się nim. Gdyby Bogini przestała istnieć, to Mainea popełniłaby samobójstwo, tak bardzo Niebiańska Istota wpłynęła na jej życie.
Kiedy nastało późne popołudnie Mainea odziana w poszarpaną szarą tunikę przemieszczała się pośród zniszczonych lub spalonych budowli. Mało ją interesowało, co tu się stało, miała tylko nadzieję, jeżeli można to tak nazwać, że kogoś będzie mogła zwęglić na popiół i to od środka, aby głośniej wrzeszczał. W prawej dłoni trzymała dość długi drewniany kij, na którym nie raz się opierała.
Rozejrzała się, wokół, kiedy dotarła do zdemolowanego budynku, wyglądającego trochę jak jakaś świątynia. Dziwne zafascynowana, gdyż raczej nie odczuwała, jakiego czegoś, weszła do środka przez jeszcze trzymające się wrota. Obróciła dłoń na nadgarstku i nad skórą pojawił się nieduży płomień, który rozświetlił ciemne i duszne, jak się później okazało wilgotne pomieszczenie. Mainea aż zachwiała się od tego starego powietrza, czy nikt tu nie wietrzy pomieszczeń? Zadane pytanie nie było zbyt odpowiednie, gdyż ta stara i zniszczona świątynia, od lat była opuszczona. Rzuciła nad siebie płomień ognia, aby całkowicie mogła obejrzeć salę. Okazało się, że owe pomieszczenie to kaplica jakiejś bogini, więc Mainea podeszła bliżej obszernego marmurowego stołu i usiadła sobie na nim.
Przez jakiś czas czekała na jakiegoś wyznawcę bogini, który chciałby się zemścić na Maineii, że siedzi na tak ważnym meblu, ale nit się nie zjawił, wtedy doszła do wniosku, iż żadna istota już niw wyznaje bogini. Pewnie jest samotna. Dla zabójcy kilkuset istot i zawsze żyjącej samej, naprawdę taka myśl był dziwaczna. Przecież ona nawet nie martwi się o siebie, a już o jakąś boginię.
Zsunęła się z stołu i podeszła do wielkiej gnijącej już szafy. Wyjęła z niej rozpadającą się już książkę, z której po godzinnej lekturze dowiedziała się, kim była Bogini i jak się nazywa.
Mainea zgasiła ogień i usiadła na zimnej podłodze. Nie przyjdzie, pomyślała zasłaniając powiekami swoje niebieskie tęczówki.
Zjedzy sobie jednego tosta.